„Kiedy po raz pierwszy przeczytałem ten felieton jakoś wstąpił smutek w mój i tak zmęczony nastrój. Przed oczami ukazały się rodziny, rodziny bez ojców co wyjechali za pracą, rodziny, które rodzinami były tylko z nazwy. Właściwie to przed oczami miałem dramat tych Najmniejszych, Dzieci. Bo dorośli to sobie zawsze jakoś poradzą. Chyba jestem zbyt wrażliwy”.
„Alienacja emigranta”
Codziennie wstaje nad ranem. Szybkie śniadanie i do pracy. Fajkę wypali biegu. Najczęściej skręta, chyba, że ktoś jechał do Polski i kupił. Z zyskiem, ale to i tak taniej, niż tutaj. Jeśli nie boli cena piwa, to fajek tak. Jak ma szczęście, to jedzie swoim autem. Ale raczej czeka na busa. W nim kilu takich jak on. Pokłada się na siedzeniu, może, jak całej reszcie uda mu się jeszcze chwilkę zdrzemnąć. Sen to tutaj towar deficytowy. Jak są korki, a są prawie zawsze, to zyskuje dodatkowe parę minut. Na miejscu robota. Pierwsza przerwa po 4 godzinach. I tak przez 10 godzin. To normalka. Czasem dłużej. Ta sama droga do domu. I te same korki. Ale tym razem denerwują. Bo już można by coś ciepłego zjeść. Kumpel ma wolne, ale pewnie śpi. Nikt nie będzie miał mu za złe, że nic nie ugotował. Gotowe żarcie z mikroweli już przestało przeszkadzać. Czasem przemknie przez głowę wspomnienie zapachu obiadu. Ale z tym poczeka do niedzieli. To już rytuał, że będzie obiadek. Bo w niedzielę jest na to czas. Teraz jest już wieczór, nie chce się. Ręce bolą, kark pęka. Byle do łóżka. Zostało 7 godzin do pobudki. Książka do nauki holenderskiego leży na stoliku. Może jutro. Tak, wie, że jak się nauczy, to będzie miał lepszą pracę. Ale nie ma na to sił. Niedziela to za mało. No i tak bardzo potrzebuje wytchnienia. Czasem snuje plany, że wyjdzie, gdzieś pojedzie, coś zobaczy. Ale tak dobrze jest poleżeć, odpocząć. I ta niedziela tak szybko leci. I gdzie pójdzie? Do knajpy? Szkoda kasy. No i miejscowi zaczną szeptać. To ich knajpa. Boją się Polaków. Bo jak się spije, to zacznie burdę. No zacznie, bo te ich garniturki i stawianie kolejek jest wkurzające. Czują się jak u siebie. No bo zresztą są. On nie. Kumple zostali w Polsce. Z tymi, co mieszka niewiele go łączy. Wspólna kuchnia i grafik sprzątania łazienki. Żeby było łatwiej można by liczyć dni. Ale nie wie, kiedy zjedzie. Długi już spłacone, ale przydałoby się jeszcze coś w zapasie. Gdzie zarobi po 10 euro za godzinę. W końcu nie jest tak źle, da się wytrzymać. Pojechał na urlop, to nie potrafił nawet zrobić zakupów. Przeliczał, ile miałby za to tutaj. Nie opłaca się. No i to był kiepski urlop. Już nie ma o czym gadać z kumplami. Nie wie, o czym mówią. Jaka afera rządowa? Nie, nie słucha wiadomości. Zasypia przed telewizorem, potem budzi się zmarznięty, więc przestał oglądać. Dekoder zabierze do Polski następnym razem. Szkoda go, może dzieciakom się przyda. Zdjęcia stoją na stoliku. Dzwoni, jak są promocje. Pogada, dowie się co w domu. Wymazuje z pamięci wspomnienie domu. Nie wytrzymuje porównania z tą klitą, w której mieszka. Może powie żonie, że chce wracać? Ale już wie, że usłyszy o remoncie, że chłopcy wyrośli z ubrań, że leki są takie drogie. Kocha ich, da radę. Musi.
Autor: M. Gadaszewska
(http://tyskastronapoezji.pl/alienacja-emigranta/)